czwartek, 28 lipca 2016

Junshan Yin Zhen W Plenerze

Herbata: Junshan Yin Zhen
Sprzedawca: eherbata.pl
Pochodzenie: Chiny, prowincja Hunan, wyspa Junshan.
Rodzaj: Żółta
Data zbioru: Maj 2016


Jakiś czas temu wraz z kilkoma znajomymi, dzięki doskonałej pogodzie postanowiliśmy napić się herbaty w plenerze. Wybraliśmy się więc w okolice Wisły, które to wydawały mi się idealne na tę okazję.
Wypiliśmy wtedy dosyć dużo różnych herbat, jednak konkretnie ta opisywana przeze mnie, jest herbatą żóltą. Junshan Yin Zhen to same pąki liściowe, które podczas obróbki zostały poddane procesowi menhuang, będącym tym, co charakteryzuje żółte herbaty. Liście zostały zebrane podczas ostatnich dni maja, na wyspie Junshan, znajdującej się w prowincji Hunan. Leży ona na jeziorze o również bardzo herbacianej nazwie - Dongting Hu.
Po otworzeniu opakowania uleciał z niego aromat lekko słomiany, dość słodki. Choć nie był on nadzwyczajny, nie zaskakiwał, jednak był jednym z najprzyjemniejszych zapachów herbat, z jakimi miałem styczność.
Parzenie: Czajniczek - 140ml; Temp. wody -80° C; Ilość suszu - 3 g
I - 45"
II- 1'10
III - 1'45"
IV - 2'20"
V - 2'50"
Barwa herbaty pozostaje przez cały czas żółta, jest bardzo subtelna, przypomina wręcz zwykłą wodę.
Jeśli chodzi zaś o smak, to z początku kojarzyła mi się ona z herbatami zielonymi, dostrzegałem w niej coś, przypominającego szparagi, oraz lekko kukurydzianą nutę. Później zaś, dało się odnaleźć orzechową nutę, podpartą przyjemną goryczką. Z czasem stała się również lekko maślana, w ustach sprawiała momentami wrażenie nieco oleistej. Wszystkim parzeniom towarzyszył również pozostający po wypiciu, słodkawy posmak.
Herbata oczarowuje swoją delikatnością, jest dość specyficzna, jak to zwykle bywa w przypadku żółtych herbat, jednak zdecydowanie warta spróbowania. Szczególnie przy wspaniałym towarzystwie, pośród natury.





środa, 6 lipca 2016

Japońskie Ciekawostki Herbaciane

Jakiś czas temu zostałem zaproszony na spotkanie herbaciane, dotyczące nietypowych herbat z Japonii. Szczęśliwie okazało się, że akurat gdy miało się ono odbyć, przebywałem we Wrocławiu, gdzie miało ono miejsce.
Wraz z innymi herbaciarzami mieliśmy okazję napić się kilku ciekawych herbat, które raczej ciężko zdobyć w normalnych warunkach.
Spotkanie miało miejsce we wrocławskiej herbaciarni targowej. Do spróbowania mieliśmy 6 herbat. Japonia kojarzy się przede wszystkim z herbatami zielonymi, jednak wśród tych, które mieliśmy okazję skosztować nie było żadnej tego typu.
Jako pierwszą spróbowaliśmy czarną herbatę Ureshino. Charakterystycznym dla niej był fakt, że składała się jedynie z łodyg krzewów herbacianych. Jej aromat był bardzo słodki, nieco cytrusowy. W smaku przypominała ona zwykłe, cejlońskie czarne herbaty. Nie był to co prawda powalający smak, ale zdecydowanie nie było to coś, czego spodziewaliśmy się po Japońskiej herbacie.
Dalej w kolejce była Oku Yame Wakoucha, produkowana z liści idealnych  do wytwarzania zielonej herbaty sencha. Była to kolejna herbata, która nieszczególnie nas ujęła. W jej aromacie wyczułem coś, co przypominało mi suszoną żurawinę. Smak natomiast był dość mocny, nieco cytrusowy, z wyczuwalnymi miodowymi nutami. Przypominał on nieco czarne herbaty z Darjeeling.
Następną herbatą był Blue Oolong. Kolejna, która co prawda nie wzbudziła w nas niezwykłych wrażeń, nieco cytrusowa, nietypowa nawet jak na oolonga. Zdecydowanie mój faworyt z wymienionych do tej pory.
Kolejne herbaty, które degustowaliśmy były naprawdę nietypowe. Wcześniejsze z nich były po prostu dziwne jak na Japonię - procesy ich produkcji, oraz elementy krzewu, z którego pochodzi susz  jak i metoda, jaką tworzymy napar są zupełnie odbiegające od normy.
Batabatacha to ciekawa odmiana herbaty bancha, poddawana fermentacji. By przygotować z niej napar, gotowaliśmy ją przez ok. 10 minut. Piliśmy ją normalnie, lecz z tego co przeczytałem dopiero teraz, z reguły pija się ją w sposób podobny jak matchę - ubijając napar specjalną miotełką. Jeśli chodzi o smak, to herbata smakowała dokładnie tak, jak wyglądał susz. Wszystkim nam kojarzył się nieco z runem leśnym. Wyczuwalne w nim były nuty kory, wilgotnego drewna.
Kolejna, przygotowywana w bardzo podobny sposób była Sannen Bancha. Również gotowaliśmy ją, lecz tym razem przez ok. 15 minut. Tu również nie mieliśmy sprzecznych zdań. Każdemu z nas przypominała bowiem lekko podprażone ziarna, zbożową kawę.
Ostatnia herbata, którą wypiliśmy, szokowała już samym aromatem. Była to Bancha Goishicha - kolejna fermentowana herbata, która została sprasowana w specyficzne kostki. Aromat, który poczuliśmy po otwarciu paczuszki zszokował nas zupełnie. Poczuliśmy bowiem zapach przypominający kostkę rosołową. Tutaj parzenie następowało jak przy zwykłej herbacie, nie była ona gotowana. Użyliśmy około 4 gram herbaty na dwulitrowy czajnik, a mimo to udało nam się uzyskać bardzo wiele naparów, o dość wyraźnym smaku. Jest to prawdopodobnie jedna z najwydajniejszych herbat z jakimi w życiu miałem styczność. Jeśli zaś chodzi o smak, to poczuliśmy coś równie niesamowitego - wyczuwalna była w niej bowiem zupa grzybowa - silny, dominujący smak prawdziwków, połączony z faktycznie lekko wyczuwalną, drobiową nutą.
Żadna z herbat, które piliśmy tego dnia nie była wybitna jeśli chodzi o smak, jednak należy pamiętać, że były to tylko ciekawostki, a nie najsmaczniejsze japońskie herbaty. Żadna z nich, nie była również niesmaczna ani odrzucająca. Stanowiło to dla mnie interesujące doświadczenie. Jeśli kiedykolwiek będziecie mieli okazję spróbować którejś z nich, bardzo serdecznie zachęcam.
Jeśli macie ochotę więcej poczytać o nietypowych zielonych herbatach, odsyłam do postu na forum Herbaciarze, gdzie temat ten został jakiś czas temu poruszony.
Jeszcze raz dziękuję bardzo Wrocławskiemu Towarzystwu Herbacianemu za zaproszenie na spotkanie.