środa, 6 lipca 2016

Japońskie Ciekawostki Herbaciane

Jakiś czas temu zostałem zaproszony na spotkanie herbaciane, dotyczące nietypowych herbat z Japonii. Szczęśliwie okazało się, że akurat gdy miało się ono odbyć, przebywałem we Wrocławiu, gdzie miało ono miejsce.
Wraz z innymi herbaciarzami mieliśmy okazję napić się kilku ciekawych herbat, które raczej ciężko zdobyć w normalnych warunkach.
Spotkanie miało miejsce we wrocławskiej herbaciarni targowej. Do spróbowania mieliśmy 6 herbat. Japonia kojarzy się przede wszystkim z herbatami zielonymi, jednak wśród tych, które mieliśmy okazję skosztować nie było żadnej tego typu.
Jako pierwszą spróbowaliśmy czarną herbatę Ureshino. Charakterystycznym dla niej był fakt, że składała się jedynie z łodyg krzewów herbacianych. Jej aromat był bardzo słodki, nieco cytrusowy. W smaku przypominała ona zwykłe, cejlońskie czarne herbaty. Nie był to co prawda powalający smak, ale zdecydowanie nie było to coś, czego spodziewaliśmy się po Japońskiej herbacie.
Dalej w kolejce była Oku Yame Wakoucha, produkowana z liści idealnych  do wytwarzania zielonej herbaty sencha. Była to kolejna herbata, która nieszczególnie nas ujęła. W jej aromacie wyczułem coś, co przypominało mi suszoną żurawinę. Smak natomiast był dość mocny, nieco cytrusowy, z wyczuwalnymi miodowymi nutami. Przypominał on nieco czarne herbaty z Darjeeling.
Następną herbatą był Blue Oolong. Kolejna, która co prawda nie wzbudziła w nas niezwykłych wrażeń, nieco cytrusowa, nietypowa nawet jak na oolonga. Zdecydowanie mój faworyt z wymienionych do tej pory.
Kolejne herbaty, które degustowaliśmy były naprawdę nietypowe. Wcześniejsze z nich były po prostu dziwne jak na Japonię - procesy ich produkcji, oraz elementy krzewu, z którego pochodzi susz  jak i metoda, jaką tworzymy napar są zupełnie odbiegające od normy.
Batabatacha to ciekawa odmiana herbaty bancha, poddawana fermentacji. By przygotować z niej napar, gotowaliśmy ją przez ok. 10 minut. Piliśmy ją normalnie, lecz z tego co przeczytałem dopiero teraz, z reguły pija się ją w sposób podobny jak matchę - ubijając napar specjalną miotełką. Jeśli chodzi o smak, to herbata smakowała dokładnie tak, jak wyglądał susz. Wszystkim nam kojarzył się nieco z runem leśnym. Wyczuwalne w nim były nuty kory, wilgotnego drewna.
Kolejna, przygotowywana w bardzo podobny sposób była Sannen Bancha. Również gotowaliśmy ją, lecz tym razem przez ok. 15 minut. Tu również nie mieliśmy sprzecznych zdań. Każdemu z nas przypominała bowiem lekko podprażone ziarna, zbożową kawę.
Ostatnia herbata, którą wypiliśmy, szokowała już samym aromatem. Była to Bancha Goishicha - kolejna fermentowana herbata, która została sprasowana w specyficzne kostki. Aromat, który poczuliśmy po otwarciu paczuszki zszokował nas zupełnie. Poczuliśmy bowiem zapach przypominający kostkę rosołową. Tutaj parzenie następowało jak przy zwykłej herbacie, nie była ona gotowana. Użyliśmy około 4 gram herbaty na dwulitrowy czajnik, a mimo to udało nam się uzyskać bardzo wiele naparów, o dość wyraźnym smaku. Jest to prawdopodobnie jedna z najwydajniejszych herbat z jakimi w życiu miałem styczność. Jeśli zaś chodzi o smak, to poczuliśmy coś równie niesamowitego - wyczuwalna była w niej bowiem zupa grzybowa - silny, dominujący smak prawdziwków, połączony z faktycznie lekko wyczuwalną, drobiową nutą.
Żadna z herbat, które piliśmy tego dnia nie była wybitna jeśli chodzi o smak, jednak należy pamiętać, że były to tylko ciekawostki, a nie najsmaczniejsze japońskie herbaty. Żadna z nich, nie była również niesmaczna ani odrzucająca. Stanowiło to dla mnie interesujące doświadczenie. Jeśli kiedykolwiek będziecie mieli okazję spróbować którejś z nich, bardzo serdecznie zachęcam.
Jeśli macie ochotę więcej poczytać o nietypowych zielonych herbatach, odsyłam do postu na forum Herbaciarze, gdzie temat ten został jakiś czas temu poruszony.
Jeszcze raz dziękuję bardzo Wrocławskiemu Towarzystwu Herbacianemu za zaproszenie na spotkanie. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz